Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

mieniem przepada i podskórną drogą po omacku idzie; aż kiedy myślisz, że na dobre zginął, niespodzianie znów opodal wybucha.
Więc się tu wszystko, pojone wodami temi, na gwałt kwieci, na gwałt buja, wzmaga, i wiosna już tu wtedy, kiedy na całym Friulu twarda jeszcze zima.
Aż i gospodarstwo domowe inny wygląd bierze. Już tu po bystrych rowach nurkują złoto-zielone kaczory, już w powietrzu wodnego ptactwa krzyki i trzepoty; już na lada skrawku łąki gęsi trzęsą białe puchy, susząc się do słońca; już w poniżach rumianość wiklin nad uboższą coraz zielenią przeważa; już pęki świeżo ciętego złotaku pod ścianami koszykarzy stoją; już u rybaczych płotów wiszą siecie, już na żerdziach kołyszą się podrywki i kosze na raki.
Ale „roggii” owych przybywa coraz gęściej. Laur i cyprys znika; winnice przepadają, wszelką zieloną uprawę wypiera szuwar siwy. Już kamienne, pojedyńczo rozrzucone domostwa osad zwartych nie tworzą; już szopy z grubem sianem wspinają się na wysokie podmurówki; już sążniste drabiny u dachów stoją; już okna gdzieś na wyżkach tylko, na strychach szybkami świecą. Szmery wód wypełniają powietrze jednostajnym brzękiem, wśród którego słychać miarowy stuk młotków, zbijających łodzie.
Czas jeszcze jakiś walczy człowiek z wodą, zakłada rury, kopie kanały, odprowadza, oddala