Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

jak może te natrętne cieki; lada grudkę, lada żuchelek ziemi osusza, okopuje kamieniami, waruje, przed zatopem broni. Aż wreszcie opuszcza ręce.
Przesycony wodami grunt z pod nóg mu ucieka, zapada się, ginie, rozpuszcza w bagniste oczerety, w owe to sławne adryatyckie „paludi,” szumiące siwą trzciną i ostrą, podobną płowej sierści, trawą, na którą, gdy mróz wody zetnie, wpół dziki i wpół nagi pastuch pędzi swoje rude kozy, z długiej i prostej trąby dobywając głosu.
W innej porze roku siedzi tu malarya, która tyleż przynajmniej, co Hunny, ziemie te zniszczyła.
Ale i „paludi,” nad miarę rozrzedzone i podmyte, rwą się, rozstępują, pękają, puszczając wierzchem jasne szyby wodne. Szyby te potężnieją coraz, odpierają bagniste brzegi na coraz dalsze mety; łączą się, zlewają w wielkie przejrzyste oka, w słońcu drżącym blaskiem grające.
Już napierane wolnemi wodami bagna zbiegły się w stwardniałe i oporne kępy, na których kładą gniazda rybitwy, obejmujące w wyłączne posiadanie całą tę nieprzejrzaną modrość wód i nieba; już ze dna wód wyjrzały piaszczyste ławy, to stercząc jak pagórki, to wydłużając wązkie szyje, jak groble i tamy; już zalśnił, zasrebrniał, zaiskrzył ci się w oczach kraj dziki i ogromnie nowy. To laguny Adryatyku, szmat świata, który nie jest ani lądem, ani wodą, stare pole walki,