w której ziemia chce wypić morze, a morze chce połknąć ziemię, jak dwa smoki w bajce.
Kto mówi: laguny, temu zaraz myśl sama dopowiada: Wenecya. I czy w niej był, czy nie był, ma widzenie słoneczne marmurów, sztuki i rozkoszy. Ma także widzenie piękności melancholicznej, przyćmionej, i świetnych, wpatrzonych w nią źrenic Byrona.
Ale tu nic mu po tej wizyi całej! Tu są laguny biedaków, wielki archipelag nędzy, którą żywi morze, której sztuką jedyną jest plecenie jazów i pastek na ryby, a najwyższą rozkoszą — umknięcie przed głodową śmiercią. I tu jest piękność melancholiczna i przyćmiona, ale nie patrzy na nią żadne świetne oko, oprócz oka słońca.
Pierścień Doży, poślubiającego Adryatyk, nigdy się nie potoczył w tę stronę, i nawet wtedy, gdy Marino Falieri na niziny wołał, by przeciw szczytom powstały a szły, tu głucho było i spokojnie.
Już Sior Pieri dawno gdzieś został na ostatnim skrawku twardej ziemi ze swoim mierzynem i kabryoletem. Miejsce jego zajął mały, przeraźliwie świszczący stateczek, który, trzepiąc zrazu skrzelą kół wązki, wskroś dzikich „paludi,” bity kanał Natissa, hula potem wśród niezmiernych, wolnych rozlewisk, jak koń w szczerym stepie.
Silny wiatr dmie od wschodu. Stadko mew
Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.