Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/320

Ta strona została uwierzytelniona.

była. Jest to najmniejszy i najnędzniejszy okaz z całej kolekcyi. Czarna i cienka, jak strączek chleba świętojańskiego, ma ręce zgrzybiałej kobiety, a twarz surową, pomarszczoną, jakby zestarzałą w nędzy. Kiedy ją tu przyniesiono, nie oddychała wcale, trzeba jej było do płuc wprowadzać powietrze sztucznie. Teraz dyszy, ale patrząc na nią prawie się wierzyć nie chce, że to żyć może.
— O, i jak jeszcze! — zapewnia p. Lion. — A cicho mi, mościa panno! Zaraz będziesz obsłużoną. — I unosi ją razem z koszykiem do obocznej izby tak lekko i składnie, jakby całe życie był niańką.
Ta druga izba zostaje pod szczególnym dozorem szarytek. Silnie ogrzana, wentylowana starannie, obstawiona szafami z bielizną, zajęta jest przez kilka młodych wieśniaczek z włoskiej i francuzkiej Riviery. Właśnie się tam odbywa ostatnia toaleta małego debiutanta na scenę życia, po którego przyszła matka.
Jest to jedna z tych słynnych „Lavandières” nicejskich, które cały rok na kamienistem dnie Paillonu klęcząc, piorą bieliznę w drobnej żyle wody, jaka się pomiędzy krzemieniną sączy. Rzemiosło istotnie mało z warunkami normalnego macierzyństwa zgodne. Te lawandiery, wysmukłe, obszarpane, spalone słońcem na bronz, stanowią jeden z ulubionych typów tutejszych, którego reprodukcye zdobią wszelkie albumy kosmopolityczne.