Osobliwie obstawała przytem pani Theresia Krodels, chrzestna matka Heinza, a żona sławetnego piwowara Krodels’a, który był oraz magistrackim sędzią w Żytawie.
Szczególnem w śpiewaniu młodego Marschnera i w graniu jego było to, że ani pieśni tych, ani ballad nikt w miasteczku nie znał. Grał je i śpiewał Heinz sam z siebie, jakby mu je podszeptywał duch jaki. Duchy były wtedy w modzie. Prawie tak samo w modzie, jak pieśni i ballady.
Pewnego wszakże niedzielnego popołudnia muzykalne grono kumów i kumoszek żytawskich doznało w domku tokarza zawodu. Heinz nie grał. Nie grał i nie śpiewał. Był chory. Co jak i z czego — nie wiedział nikt, nawet matka, pani Chrystyana, która zalewając się łzami, oświadczyła znajomym, że chłopak nic mówić nie chce, że kawa jest świeżo palona, i że w placku znajdują się pistacye. Zaczęto tedy szeptać, popijać, przegryzać, domyślać się i przebąkiwać o czarach — czary były wówczas także bardzo w modzie — przyczem zagadano się tak, że o najważniejszej kwestyi dnia, przybyciu wędrownego teatru, prawie że zapomniano.
Istotnie, do Żytawy przybył przed tygodniem teatr wędrowny; a ponieważ pierwsze jego przedstawienie w żaden sposób obejść się bez kantaty i ogniów bengalskich nie mogło, starał się więc dyrektor, który i muzyków w teatrze swoim miał
Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/353
Ta strona została skorygowana.