Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/375

Ta strona została skorygowana.

niósł, to ją ciska, staje, w garść pluje i woła: „Le pojdi, pojdi!!
To też na cztery bijatyki, trafiające się tu gęsto, z pewnością w trzech występuje z jednej strony jakiś „Carlo,” jakiś „Ziani,” jak tu „Gianiego” z wenecka przezywają, jakiś „Antonio, a z drugiej o zakład „Petracz,” „Mihec” (Michał), albo „Grigosz.” Rys charakterystyczny przytem: włoch z niemcem, włoch z włochem, jeśli tylko nie są pijani, biją się dla jakiejś ściśle określonej przyczyny, dla jakiegoś wskazać się dającego powodu; ale taki „Carlo” z takim „Mihcem” biorą się za łby ot tak, niewiadomo z czego, „bez powodu,” jak notują protokuły. Tymczasem oni powód mają, i to taki, z którym się rodzą, żyją i umierają, powód ogromnie wiadomy, ten mianowicie, że jeden z nich jest włochem, a drugi słowakiem. I dosyć!
Ta wzajemna nienawiść ma przyczyny, leżące głęboko w ekonomicznych warunkach, w jakich oba żywioły zetknęły się i rozwijały na tym gruncie. Kiedy niemiec do Gorycji przyszedł, to przyszedł jako dworzanin lub jurgieltnik „Grafa” na zamku goryckim, razem z tym Grafem tworząc sferę potrzeb, które dawały ujście wytwórczości miejscowej.
Kiedy z biegiem czasu, z zamku do grodu zszedł, z dworzanina urzędnikiem się stając, lub z jurgieltnika żołnierzem regularnym, zawsze brał stanowisko luźne, niezajęte, owszem, do-