Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

zdjął furażerkę, i, jak myśliwy z palcem na cynglu, tak on, nie puszczając świstawki, czekał, aż czółno przeminie.
Zapluskało, buchnęło śpiewem, otarło się niemal o nas, z całą jaskrawizną chust i zapasek, ze śniadością szczupłych twarzy, czerwienią rozchylonych warg i przyćmionym ogniem zamodlonych źrenic, pod gorąco żółtym, lekko wzdętym żaglem...
Zaledwie się wszakże oddaliło nieco, kiedy najprzeraźliwszy, jaki tylko pomyśleć można, świst rozdarł nam uszy, raz, drugi i trzeci. Zdawało się, że końca temu nie będzie. Ucichło przecież; a kiedy ucichło, gorąco-żółty żagiel chwiał się ku Tajadzie, a perłowe powietrze niosło ku nam oddalone głosy:
„Rosa aurea — Ora pro nobis!...“