racyami swemi, jak i z „artystyczną karyerą” swoją. Kto wie, czy to wyrażenie, „artystyczna karyera”, nie od nich wzięło początek. Ściśle bowiem rzeczy biorąc, dwa te słowa nie powinny w dobrym porządku stać nigdy obok siebie. Artystycznej karyery zgoła być nie może. Artyzm jest artyzmem, karyera karyerą. Łączenie ich jest jednem z tych konwencyonalnych kłamstw, na gruncie dualizmu zrodzonych, które stąd urosły, że człowiek chciałby i miskę soczewicy zjeść, i prawo starszeństwa zatrzymać. Ale te rzeczy wręcz przeciw sobie postawione są, i nigdy pogodzić się nie dadzą.
Czuje to sam gospodarz pracowni i mówi o swoich obrazach tak właśnie, jak kupiec o swoim towarze. Ten obstalowany przez tego, tamten przez owego, ten trzeci jeszcze przez kogoś innego, też zamówiony, czy obstalowany. To płótno ma być wysłane tam a tam, to znów powróciło stamtąd a stamtąd, to trzecie wykończa się na taki a taki termin. Wszystko to się mówi z powagą, z impozycyą nawet. „Firma” wprost sama sobie imponuje powodzeniem własnem, a cóż dopiero profanowi!
Istotnie, słuchając takich objaśnień kupieckich pierwszej albo drugiej gildyi, czujesz się upokorzonym, pobitym, unicestwionym. Przyszedłeś do artysty, szukałeś tajemnic twórczości w jej przybytku, a trafiłeś na targowisko tego obojga: artyzmu i twórczości.
Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/404
Ta strona została skorygowana.