czasy uważane były za momenty twórczych nachnień. Jeśli więc wtedy imał się gliny, nie pióra, to dowód, że pewna sfera aspiracyj jego w taki tylko sposób zaspakajaną być mogła; że zatem owo oddanie części sił rzeźbie nie było w Lenartowiczu kaprysem, ale wynikiem głębokich, nieprzepartych podniet.
Podniet takich były całe szeregi; ja wskażę z nich jedną.
Od wielu już lat Lenartowicz mało drukowa z tego, co mu się pieśnią dobywało z duszy. „Śpiewam sam sobie“ — pisał mi kiedyś z goryczą, bardzo zrozumiałą i bardzo dotkliwą. „Przestałem się liczyć, nie wywieram wpływów“ — pisał innym razem z tym smutkiem, który ma beznadziejne dźwięki.
To było prawdą. Jego „Śmierć Sokratesa“, jego „Mefisto“, jego „Jan III“, jego „Branka“ pozostały prawie że wcale nieznane.
— „Gdyby się te prace moje zatułały do was, imienia autora nie stanowiłoby kilka strofek wiersza, powtarzanego przez artystki z teatru... Dziś nie wiedzą nawet, czy żyję, a to do tego stopnia, że, czytając nazwisko, zapytują Kurjera, czy Lenartowicz nie jest pseudonimem Kondratowicza...“ skarży się poeta w jednym ze swoich listów, jak człowiek skrzywdzony i głęboko krzywdę swą czujący.
Jak na to zaradzić? Jak przemówić znów głosem żywym, budzącym echa, donośnym? Jak
Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/431
Ta strona została skorygowana.