go widnym czynił w całości i we wszystkich częściach.
Nadawało to postaciom jego pewne skoncentrowanie, pewną jednolitość, pewną także jednostronność — zgoda, ale i niezwykłą wyrazową siłę.
Jego Dante, naprzykład, niewielki posążek, o którym wspomniano wyżej, nie jest to Dante z jakiejkolwiek godziny swego życia lub z jakiejkolwiek chwili wielkiego zaświatowego eposu. Chwila ta bowiem i ta godzina ściśle są określone w sobie. Jest to Dante, który tak, jak stoi, tylko co wyszedł z otchłani mąk wiecznych i oczadzony jest jeszcze ich piekielnym ziewem. Lekki ruch rąk przed siebie, lekkie odchylenie w tył głowy, przedziwnie oddają ten zawrót, jaki w nim po widzeniu siedmiorga okręgów potępieńczych został.
— La testa mi torna — zdają się mówić jego usta, szukające tchu, i jego ciężkie powieki.
Tak samo ks. Adam Czartoryski. Mała ta statuetka, wielkiej, jako portret, wartości, jest wcieleniem ściśle określonego momentu psychicznego. „Chciałem zrobić dobrze, nie udało się. Oto jak sobie Lenartowicz moment ten przedstawił, i co wyraźnie czytasz nietylko w wydłużonem cokolwiek obliczu dyplomaty, nietylko w trochę ciężko opuszczonej na fotel postaci, ale nadewszystko w rękach, które mają przedziwną, że tak powiem, fizyognomię, pełną wyrazu zniechę-
Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/436
Ta strona została skorygowana.