się, musiał się różnić wielce od autora „Lirenki” i „Błogosławionej”. Oceniał go jednak i rozumiał sercem i niezawodnie stał bliżej Lenartowicza, aniżeli Wczelka.
Jakkolwiek było, stworzyli oni trójcę sodalisów, związanych słowem, że będą się wzajem pielęgnowali w chorobie i zajmowali pogrzebem. Była to drużba nie bardzo może wesoła, ale ubezpieczała od dotknięcia ręki cudzej, zimnej, gdy przyjdzie zamknąć nazawsze oczy, zwrócone w dalekie gdzieś strony.
A oprócz tych dwóch rówieśników, miał Lenartowicz i młodych towarzyszy, i to towarzyszy w sztuce, jak Sozański Michał, malarz, i rzeźbiarz Leon Zawiejski, z którymi do pracowni poety wchodził promień wesela, siły i ufności w jutro.
Przygodnych gości z kraju także nigdy we Florencyi nie brakło. Jużci nikt przez Włochy nie przebiegł, żeby się w niej nie zatrzymać; każdy zaś, kto się zatrzymał, niósł na Montebello pozdrowienie od siebie, od blizkich. A między przygodnymi gośćmi byli i tacy, którzy przybywali umyślnie, aby czas jakiś z Lenartowiczem przebyć i samotność jego osłodzić. Do takich prawdziwie poświęconych poecie przyjaciół należała pani Malwina Ogonowska z Bolonii, a w pierwszej linii panna Jabłonowska Julia, dama, od wielu już lat stale zamieszkująca w Paryżu, która co roku spędzała parę, czasem nawet kilka miesięcy
Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/452
Ta strona została skorygowana.