poety śmierć Julii Leonci, u której się stołował przez lat siedmnaście, a która w tym samym prawie czasie, co i Wczelka, rozstała się ze światem.
— „Nademną na trzeciem piętrze — pisze w dniu śmierci jej Lenartowicz — trupa ubierają, trumnę niosą na górę, jęki sierot, płacz, lament, — niech Bóg broni!
— Dorzucam na komin drzewek cyprysowych, które tu na funty sprzedają, palę podłe cygaro, i myślę o moich drogich sercu ze starych i nowych czasów. Może i mnie w tym roku przyjdzie się przespacerować na drugi świat... Ciekawość, jak to tam urządzone? Biedni my ludzie! znamy rzeczy po wierzchu tylko, jakeśmy je sami nazwali, ale jak się one same w sobie zową, jakie są najtajniejsze sprężyny i cel... począwszy od niewidzialnego owadu aż do objętości słońca... Et, co my wiemy!..
Dzwonią, otwieram, idą księża, baby, wyżej, wyżej... Ah, ah, jak smutno...
Od tej chwili powtarzał Lenartowicz często służącej swojej Santanni: „Obaczysz, że i ja tak wkrótce skończę!” A nastręczała ku temu zazwyczaj sposobność duża fotografia zmarłej, ofiarowana poecie przez męża nieboszczki.
Tak przechodziła zima. Lenartowicz wybierał się na wiosnę do Krakowa, aby wziąć udział