wszedł doktor i dotknął serca Lenartowicza — już nie żył.
Lekarz stwierdził śmierć na apopleksyę. A był to ten sam dyżurujący w poblizkiej aptece, który pięć godzin temu zapisywał zagrożonemu śmiertelnem uderzeniem na mózg człowiekowi maść salicylową! Tak więc umarł poeta, prawie że bez ratunku, prawie że bez próby wyrwania go śmierci.
Około ósmej zeszli się w pokoju zmarłego: panna Jabłonowska, pani Ogonowska, panna Czapska, Ostoja-Chodylski, Zawiejski, Sozański, opieczętowali komodę i kufry, a chociaż Lenartowicz polecił pochować się na Tespiano i na pogrzeb swój 400 franków przeznaczył, zdało się jednak wszystkim, iż co do tej kwestyi, należy zasięgnąć zdania krewnych i rodaków.
Panna Jabłonowska telegrafowała do Wołyńskiego w Rzymie, do Władysława Mickiewicza w Paryżu i do Leszczyńskiego w Warszawie, aby natychmiast przybyli.
„Kiedym otrzymał telegram — pisze mi Artur Wołyński (także już dziś zmarły) — do pociągu zostawało jeszcze siedm godzin. Podałem tedy do dzienników wiadomość o śmierci Lenartowicza i o jego zasługach literackich, rozpisałem listy i rozesłałem telegramy do przyjaciół w Krakowie, aby rozpoczęli odpowiednie starania dla przeniesienia zwłok na Skałkę.”
Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/462
Ta strona została skorygowana.