Wszystką wodę, jaka była w gospodarstwie domowem na całej ulicy potrzebna, przynosiła z rzeki Józefowa. Pięć złotych płaciło się jej z jednego mieszkania na miesiąc, a pracowała za dobrego konia. Silna też była i jakby na urząd do tego rodzaju pracy zbudowana.
Szarym rankiem wybiegała zwykle z małego, drewnianego domku, jakich na przedmieściu pełno było wówczas, a z lewego i z prawego jej boku klekotały próżne konewki na lipowych sondach, które od ustawicznego tarcia o kark i ramiona wodziarki błyszczały, jak polerowane. Biegnąc, dogryzała kawałka chleba, który jej za śniadanie służył, albo żegnała się i biła w piersi, szepcąc półgłosem swój pacierz poranny. Szła najpierw pod górę, wązką, uśpioną jeszcze uliczką, potem w dół, potem znów pod górę aż do domostwa Zysla, blacharza; potem znów spory kawał w dół,
Strona:Maria Konopnicka - Na drodze.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.