Strona:Maria Konopnicka - Na drodze.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedyś jednak udało mi się stołek przystawić, wejść na niego i czepiec znienacka jej ściągnąć.
— Co paniczka! — wrzasnęła Józefowa, chwytając się oburącz za głowę.
Ale ręce jej nie mogły objąć i powstrzymać ślicznych, ciemnych, opadających własnym ciężarem warkoczy i puszystych, krętych kosmyków, które się wymykały na wszystkie strony.
Zaogniła się na twarzy, chociaż w kuchni, oprócz mnie i kucharki, nie było nikogo, zaczęła włosy zwijać i plątać, z wielkim pośpiechem chowając je co rychlej pod czepiec, który głębiej jeszcze na czoło zsunąwszy, schyliła się po konewki i mocno rozczerwieniona wyszła.
Innym razem przyszło mi do głowy o imię jej zapytać.
— Ano, — odrzekła — albo to paniczka nie wie, że Józefowa?
— No dobrze, napierałam się dalej — to z męża. Ale na imię, na chrzestne imię jak? Czy Marcysia, czy Kasia, czy jako inaczej?
— Iii.. — odpowiedziała, spuszczając oczy — co tam paniczce po tem? Albo to ja dziewczyna, albo co, żeby tam z imieniami wydziwiać?