— A namknijże się, Józef! — przemówiła, stojąc tak, świeżym, dźwięcznym głosem.
Ale Józef nie ruszył się od progu. Tylko, kiedy go przez drzwi otwarte dech mroźny obleciał, ścisnął plecy i głowę między barki wtulił.
— Józef! — zawołała wtedy głośniej wodziarka. — A nie słyszysz to, że się masz namknąć? Głuchyś, czy co?...
Zaciął się, i jakby wrósł u proga.
— Zamykać! zamykać tam drzwi! — wołała kucharka, na którą buchały kłęby mroźnej pary.
Zniecierpliwiła się Józefowa.
— Namykasz się, czy się nie namykasz? — krzyknęła głośno.
A kiedy się i na to nie ruszył:
— O! — rzekła. — Będę ci tu pewno za drzwiami stała, a ty nie wiesz...
I wypuściwszy z jednej ręki sondy, schyliła się nagle, nabrała w dłoń nieco lodowej wody, i schlusnęła mu ją na kark i na łysą głowę.
Wrzasnął przeraźliwie, jak puszczyk, i odwróciwszy się, z impetem pchnął kobietę w piersi.
Nie spodziewała się tego. Noga się jej
Strona:Maria Konopnicka - Na drodze.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.