plecy zakładał, po izbie chodził i po kątach, jak taksator, patrzył.
— A możeby, proszę ojca, garnek żelazny? A możeby balię, albo zegar?
— Poszedł precz! — fuknął na niego ojciec, który teraz prawie ciągle był czegoś zły i smutny.
— Felek! Co ty gadasz? — odezwała się słabym głosem matka. — A toćbyś ty niedługo duszę w ciele przedał?
Ja i Piotruś zaczęliśmy także silnie protestować.
— Ale!... Garnek!... Jeszcze czego!... A w czem to będziemy gotowali kaszę, albo i ziemniaki?
— Albo zegar!... — dodał z oburzeniem Piotruś. — A jakże będziesz bez zegara wiedział, kiedy ci się jeść chce, albo spać?...
— O jej!... — wołał Felek z miną skończonego libertyna — żeby o co, jak o to!... A ty, czy zegar pokazuje, czy nie pokazuje, to tylkobyś ciągle jadł.
— A ty sklepikarce po bułki latasz, żeby ci „kadryla“ dała.
— Nie latam! — odparł zaczerwieniwszy się Felek.
— Latasz!
— Nie latam!
Strona:Maria Konopnicka - Na drodze.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.