Strona:Maria Konopnicka - Na drodze.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

a gdym jej o skutku naszej wyprawy powiedział, westchnęła, jakby doznawszy wielkiej jakiej ulgi.
Przed wieczorem jednak znów mnie zawołała i kazała bieżeć po „handla“. Wylecieliśmy obaj z Felkiem, uszczęśliwieni, że się jeszcze ta sprawa nie kończy. „Handel“ przyszedł, obejrzał żelazko, obejrzał moździerz, obejrzał rondel i, wykrzywiwszy wzgardliwie usta, powiedział, że to wszystko na szmelc tylko chyba. Żelazo przepalone, moździerz mały, rondel cienki i nitowany z boku... Za trzy te sztuki razem dawał dziesięć złotych.
Porwała się matka i na łóżku siadła.
— Co?... Dziesięć złotych?... Sam moździerz kosztował pięć złotych i trzynaście groszy! A żelazko!... A rondel!
— Nu, na szmelc... — zaczął „handel“.
Ale nie dopuściła go do słowa, i trzęsącą się ręką drzwi mu pokazywała.
— Idźcie!... Idźcie!... Niech was moje oczy nie widzą!... Nie wy jedni na świecie. I posłała nas natychmiast po innego „handla“, po Rudego, co od nas stół ostatni kupił.
Lubiliśmy bardzo tego żydka, bo koncepty różne, kupując ów stół, prawił, a za odniesienie go na drugą ulicę, mnie i Felkowi po orze-