Strona:Maria Konopnicka - Na drodze.djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.

dzy drzewa pochowało, król też; układłem się, śpię. Śpię ja sobie, świata bożego nie wiedzący, aż tu jak nie zahuczy, jak nie zatrzeszczy, jak nie zacznie się tłuc po onym boru, jak nie zacznie szumieć!...
— Niby co? — pyta chłop Franka.
— A cóżby, jak nie to wojsko! Dopierom zmiarkował, że się to tak z wieczora zmawiali na oną bataliję... To tak, powiadam wam, się bili, jakby najtęższy wicher przeciw wichru szedł; a tak strzelali, jakby pioruny biły; a te bronie to taki puszczały blask po boru, jak te najtęższe błyskawice. A co strzelą, to w ogniu onym widzę, król Balcer stoi w płaszczu ze szczerego złota, w złotej koronie na głowie i brodą trzęsie...
— Baj baju! wichura była w boru i tyla! — rzecze chłop.
— A ino! — przywtarza drugi.
— Wojskoby to w boru siedziało!... — dodaje inny.
— Świecie! świecie! — woła na to Franek, uderzając w dłonie. — To wy grunty macie, chałupy macie, gospodarzami się opisujecie po wójtach, po urzędach, a tego nie wiecie, że Trzejkrólowie wojsko w boru je?
Oj naród, naród!... A kiejże wy z tej ciem-