Strona:Maria Konopnicka - Na drodze.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

i cień mojej głowy dawnoby wichry zwiały, a śladby po mnie nie został. Ale odpuszczenia, jasny panie, niema. Ot co! Dlatego mnie ziemia nie zżarła i wichry nie zwiały. Dlatego przychodzę zdaleka... O... z jak daleka...
Na koszturze się oburącz wsparł, grzbietu ku ziemi nagiął i głową kiwał.
— A to... — rzekł gospodarz. — A to tego...
Skinął ręką nie domawiając, zęby zaszczękały mu głośno.
Przybyły zdawał się nie uważać tej przerwy. Zatopiony w myślach czy wspomnieniach, stał zgarbiony na swoim koszturze z oczyma utkwionemi w jakiś punkt, jemu samemu tylko widzialny w tej chwili.
— Skądże idziecie? — rzekła jedna z panien.
Ale i tego pytania zdawał się nie słyszeć.
— Dwadzieścia lat... dwadzieścia lat! — mówił zwolna, kiwając orlą swoją głową. — Pół świata przejść można, we własnych łzach się wykąpać, z bólu jak pies zawyć...
Com nie przemyślał, com nie przedumał... Niemasz tu mrówki ziemnej, żebym jej nie wspomniał, niemasz tu muszki powietrznej, żebym jej nie wołał po imieniu jej... Nie-