Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

A na progach opróżnionych domostw siedzą pożółkłe prababki w białych bawełnianych, głęboko nasuniętych na czoło szlafmycach, z pod których sterczą im nad uszami i nad karkiem kępki rzadkich, wypłowiałych włosów. Kabłąkowate grzbiety chylą się ku ziemi, bezzębne usta mamroczą, głowy w szlafmycach się chwieją, a nad szlafmycami, chwieją się za ruchem głów bawełniane chwasty, opuszczone to w tył, to naprzód, to z lewego, to z prawego boku, to zgoła w górę sterczące. Wielkie, spasłe, czarnolśniące, odwykłe prawie od chodzenia koty, leżą na kolanach prababek ociężałe, spokojne, mrużąc zielone ślepia o pionowej, skrawozłotej strzałce. Inne czochają się o poobwijane szmatami, potwornie rozpuchłe nogi staruch, o piersi, o porosłe mchem szarawym brody.
Ale prababki nie zważają na to.
Wszystkie trzęsące się w szlafmycach głowy, i wszystkie mamrocące usta,