Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

dmuchnęły w nie ode dna jakieś potężne, tajemnicze płuca, i oto na całej powierzchni wszczął się ruch światła, prąd życia.
Dech bujny, oceanowy, szeroki, zakołysał je, zamarszczył, zatęczował delikatnym połyskiem perłowej masy.
Morze jest różane i liliowe razem; razem złotawe i srebrne. Jest nadewszystko świetliste i drgające blaskiem. Ruszone z głębi fale odrywają się od tego świetlistego tła, strzępią się, tężeją, dostają piór szumnych, barwnych, dostają lotu i głosu. Z wesołym pluskiem dopędza jedna drugą, prześciga i leci. Jedna drugą zalewa; jedna przez drugą skacze, jedna drugiej podaje dreszcz i huk pośpiechu. Całe morze pędzi, prze, naciera. Całe morze szumi, jak kipiąca czara. Całe morze śpiewa pieśń radości, pieśń rozkwitu, mocną pieśń siły młodej i nadziei.
Jakaś niezmierna płodność i pełnia życia, jakaś niezmierna bujność i rozlewność