Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

A w miarę jak barki zbliżają się, prując fale ostrym, nakuwanym dziobem i szorując w pianach szeroko odsadzonym burtem, z tamy buchają radosne wołania:
La Providence!
L’Esparance!
La Touque!...
L’Admiral!...
Bo tylko obojętne spojrzenie profana nie dostrzega indywidualnych różnic w onych statkach. Dla wpatrzonych w nie z dumą i miłością oczu, każda barka ma fizyonomię zupełnie odrębną. A nietylko fizyonomię, ale i własne chody po morzu, i własną linię masztów, i własny furkot wydętego żagla. To są wszystko żywe indywidua, o znajomych rysach.
Co do imion, te powtarzają się w miarę, jak są obiecujące lub szczęśliwe. Samych »Providence« jest w osadzie siedem, samych »Espoir« coś z dziesięć, czy więcej. Wszystkie one znaczą się porządkowemi liczbami, jak królewskie miana. Jest