Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

wrzawą i czarnością swoją. Wtedy dopiero »Le Patron« powstał, rozprostował atletyczną postać, i nie patrząc na tę czarniawę mrowiącą mu się na pokładzie statku, wydał krótkie rozkazy załodze.
Natychmiast ustawieni sznurem pomocnicy jęli sobie podawać płaskie pełne ryby kosze z niezmierną chyżością i wprawą. Daremnie kupcy chcą powstrzymać wyładunek słowami i gestem. Daremnie rzucają się na kosze, targając je ku sobie. Pomocnicy czynią rzecz swoją tak, jakby kupców nie tylko na pokładzie, ale zgoła na świecie nie było.
Kupić na statku, jest zyskiem handlarza; przedać na targowisku jest zyskiem rybaka. Śmigają tedy kosze w powietrzu niemal z rąk do rąk rzucane, kupcy drą się i pocą, a »Le Patron« obojętnie dobywa z zamszonych spodni kredę i towar rozlicza. Aż skoczy do niego w czółno kilku najgorętszych.