Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

Małych dzierlatek nie widać tu wcale. Za poważne są na to, za praktyczne, za mądre.
Co do starszych, do tych kwitnących »mioches«, co to grzędą chodzą, te podśmiewają się wprawdzie, wzruszają ramionami, patrzą w inną stronę, ale co i raz, to która po kartkę sięga, pilno ją na osobności czyta, czerwieni się i przeczytaną pospiesznie za stanik chowa.
Tymczasem świat modrzeje lekkim, chłodnym zmierzchem, a morze staje się jasnem i mrocznem zarazem.
Bardzo przejrzyste, bardzo giętkie, równe, podbite nocą, a skupiające na sobie ulotną dnia bladość, lśni razem i czernieje, razem widne jest i ciemne, mieniąc się od ostatnich krawędzi nieba aż do ostatnich przepaści, jak czarny kryształ o srebrnych załamach.
Ale na horyzoncie trwa jeszcze chwilę wązka, świetląca perłowym matem smuga tam, gdzie słońce, na długo przed zacho-