wstają z dawnych i świeżych mogił życia wszystkie smutki twoje, wszystkie załoby, i podając głosem tej nocy jakiś przeciągły, nieskończony odzew, idą ku morzu, wprost przez serce twoje długim korowodem...
Aż wstąpią na szum i huk bezsennej fali, i zakrywają oblicza swoje, i przestawszy być sobą zespolą się, zleją, zjednoczą z prastarym bólem świata. A wtedy tętna twoje uderzą w takt potężnie narzucającego ci się rytmu morza, pierś poruszać się zacznie pod miarę szerokich oddechów otchłani, a dusza twoja wejdzie do wielkiego chóru wszechjęku. Chórowi temu nie przygrywa wtórem ni niebo ni piekło. Cisza leży na gwiazdach, cisza światami przewiewa, a mroczne głębiny przepaści zalega odwieczne milczenie.
To jest chór »a capella«, bezsenny chór duchów.
Oto uderzył w powietrze jękiem i ustał, jakoby nasłuchując głosów użalenia. Ale odpowiedziała mu cichość...
Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.