klatka z świstającym, niespokojnym kosem. Drzwi na ściężaj otwarte, wskróś przez mroczne sienie, na równo wycięty kwadrat modrego światła, na buchającą z sadu woń rezedy i na przeloty nagłe, gnieżdżących się pod belką jaskółek.
Cała modrość powietrza przeszyta czarnemi piór strzałami; cała strzecha w błyskawicach kręgów, jakie zataczają nad nią...
Wprost domku, na cały obszar pustego rynku, zczerniała stoi ściana. Ogromny Krzysztof przez tynki jej, jak szerokie, kroczy, podpierając się sośniakiem w zielonych kiściach jeszcze, sośniakiem wyłamanym w takim boru, gdzie żywa moc rośnie, i żywa w moc — wiara.
Spełzły barwy lica i odzieży olbrzyma; światłości różanej dzieciątka, które niesie, także nie uchroniły wieki. Prawica tylko widna, z podporą swoją właśnie jakby zrosła, i barki szerokie, pod niewidzialnym ciężarem zgięte, i lędźwie
Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.