Co do ojca, ten stale nosił bródkę w klin i podśpiewywał francuskie piosneczki. Na matkę jednak przestał wołać: »Ma biche«, a i nas nie klepał po ramieniu, mrugając okiem. Rzadko teraz bywał w domu. Ściśle rzeczy biorąc, od czasu jak przybył cyrk, w którym uczone panny jeździły na uczonych koniach, nie widywaliśmy go wieczorami prawie. Okazało się bowiem, że jest nadzwyczajnym amatorem koni. A jeśli się i trafiło kiedy, że był w domu, zaraz go bolała głowa i spał na kanapie w ubraniu. Dopiero około północy bywało mu lepiej, i wtedy wychodził przez nasz pokój, żeby nie przeszkadzać matce.
Mnie wszakże to długie, całotygodniowe niewidywanie zegarka wprawiało w jakiś stan drażniącego oczekiwania, który był nieznośny.
Jeszcze poniedziałek, wtorek, środa nawet dawały się jako tako przeżyć. Ale już czwartek był nie do wytrzymania.
Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.