Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.

Zgorączkowany, wymizerowany, drżałem jak liść, siadając na owych schodkach w starym wytartym mundurku.
— Bój się Boga, chłopak, nie siedź na tych mokrych kamieniach, w takie zimnisko, bo się choroby nabawisz! — rzekł raz do mnie jeden z urzędników, wychodząc z biura.
Podniosłem na niego oczy.
— Kiedy tu jest mój zegarek, proszę pana!
Uśmiechnął się, pokiwał głową, westchnął, i poszedł dalej.
A mnie tęsknota trawiła tak, jak ciężka choroba. Uczyłem się jak najgorzej. Nieraz też od matki dostawałem po uszach, czegom prawie, że nie czuł, pochłonięty jedną żądzą i jednem pragnieniem. Pieniędzy przecież ciągle jeszcze nie było i zegarek wykupiony być nie mógł.
Pod koniec grudnia wpadłem na myśl napisania listu do ojca. Jakoż natychmiast wydarłem ćwiartkę papieru z dyk-