Zresztą rybacy trzymali się zawsze po kilku razem, a chciał który do domu, to czółnem leciał, a statek zostawiał na linii połowu.
Najmniejszego tedy niepokoju nie było w jej głosie.
Ale sąsiadka podniosła na nią poważne spojrzenie, a pomyślawszy chwilę, rzekła:
— Une barque en perdition.
A wtedy Mère Toutaint stanęła nagle, poczerwieniała, otworzyła usta, oczy jej zaokrągliły się, jak oczy ptaka, i stojąc tak z wiadrami, patrzyła na przybyłą przerażona, skamieniała niemal.
Naraz usta jej się zaczęły trząść, puściła wiadra i skoczyła na strych.
A już i dalej mieszkające rybaczki zaglądały we drzwi, z pochowanemi pod fartuch rękami, a przez okna widać było coraz więcej ludzi śpieszących nad morze.
Szli z suchym, prędkim stukiem drewnianych sabotów, z rosnącym i opadającym szmerem pomieszanych głosów.
Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.