Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

...Une barque... Une barque en perdition.
Ale my biegłyśmy na strych, gdzie Mère Toutaint usiłowała ustawić opartą o dymnik lunetę.
Nie szło. Ręce jej się trzęsły, palce nie chciały słuchać, skołowaciałe, sztywne.
Nikt wszakże nie śpieszył z pomocą. Sąsiadki stały kupką, u wejścia, onieśmielone, milczące.
Nastawiła wreszcie i zaczęła patrzeć...
Zrazu zdawało się, że nic nie widzi, albo, że widzi coś, czemu nie wierzy. Wstrząsała głową, przecierała oczy, jak człowiek, który z nich mgłę chce odegnać. Nagle zęby jej zaszczękały głośno.
Jesus Dieu! Notre goêlette! — zawołała, jakby nieswoim głosem.
Chciałyśmy ją oderwać od lunety, ale trzymała się jej z konwulsyjną siłą, powtarzając bezprzytomnie, to ciszej, to prawie z krzykiem: