pod pokład, zamknąłem, zatarasowałem i czekam, co będzie. Ba! Gorzej coraz. Morze się jak żandarm dobija o swego topielca. Barka trzeszczy, skrzypi, każda deska, każdy kawałek żelaza osobno w niej szczęka, dygoce... Tak myślę: Albo strzyma, albo i nie strzyma. A woda tak po nas szoruje, jak po dziedzińcu.
Więc krzyknę: Chłopak! A mów jeno pacierz! A dzieciak, z tego strachu, ani rusz do pacierza trafić, tylko klęczy, trzęsie się i precz w kółko:
— Matko Boska! Matko Boska! Tyś taka dobra! Taka już dobra! Taka śliczna! I taką śliczną suknię masz! Matko Boska!
Tak się to chłopczysko spłakało, spłakało, padło i zasnęło.
A wtem prask! Maszt dyabli wzięli! Sto piorunów, myślę, śmierć nasza!
Morze mocniej ciągnie.
A nieprawda! Taki ziemia przyciągnęła swego!
Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.