drżącem, zielonawem światłem, odbitem od wiecznie uciekającej fali morza.
Młoda, nie mająca dzieci rybaczka, tęskni. Zrazu tęskni do męża. Do takiego, jakiego ma, i jakiego widuje raz w tydzień, raz w parę tygodni, a i rzadziej nawet. Jest to uczucie proste, naturalne, i w swem najpierwszem stadyum wcale nie skomplikowane.
Ale tęsknota ma czarodziejską moc użyczania dziwnych uroków przedmiotowi swemu, tak dalece, że utęskniony staje przed oczyma duszy tęskniącej jakby nie ten sam, ale w jakiemś ogromnem przemienieniu i uduchowieniu.
Co tylko serce tęskniące ma w sobie poezyi, kwiecia, blasku, to wszystko przenosi tęsknota na oddalonego.
Aż stanie się ten oddalony czemś nietylko nieskończenie upragnionem i umiłowanem nad wszystko, ale zarazem czemś niezmiernie różnem od rzeczywistości i niedosiężenie dalekiem. Tak różnem i tak
Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.