stości i puszcza je daleko, daleko, aby patrzeć na wizyę utęsknienia swego.
Co gdy się z biegiem czasu, nietylko jako bierne zjawisko powtarza, ale owszem, potęguje w stosunku kwadratów z odległości, jako czynny, rozwijający się, mający konieczne swoje następstwa element psychiczny, — rzeczywistość, oraz idealny przedmiot utęsknienia, oddzielają się od siebie całkowicie, a kobieta tęskni nie już do rybaka, który jest jej mężem, i nie w nieobecności jego, ale przy nim, i do oderwanego obrazu swej duszy.
A tak, rozlewa się pomiędzy nimi — morze.
Ale czas idzie, a owa wywołana tęsknotą wizya, tak zrazu barwna i żywa, że aż przesłaniająca sobą rzeczywistość, zaciera się i blednie. Zupełnie, jakby szła i odchodziła morzem, coraz dalej, dalej...
W sercu prostej rybaczki nie przybywa ni blasków, ni kolorów, którymiby wyrazistość idealnego obrazu zasilać mogła.
Strona:Maria Konopnicka - Na normandzkim brzegu.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.