Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

bie chłopak żyje z Panem Bogiem, ale że chuderlawy jest, na dwoje to jeszcze wypaść może, czy do lat dojdzie, czyli też nie dojdzie.
Nie raz i nie dwa słyszał te narady Stacho, boć się tam wielce nikt i nie krył przed nim; one to w spokojną jego napozór pracę wlewały to rwanie się, tę gorączkę, które go wyczerpywały więcej, niźli sama praca; one go nurtowały ciągłym niepokojem o trwałość stanowiska, jakie zajął w chacie.
Czasem go na owe mowy porywała złość, czasem żałość sroga.
— Czekajta baby! — mruczał półgłosem, zaciskając pięście. Ale wnet bezradność swoję uczuwał, i jak stał tak wylatywał z izby, a wsparłszy się czołem o węgieł chaty, szlochał z gwałtownym, niepohamowanym żalem, drżąc cały i powtarzając tylko: «Tatusiu! tatusiu! Ola Boga rety, tatusiu!»
Po takim wybuchu przychodziły pogodniejsze myśli. Wszystko zrobi, wszystkiemu poradzi, wszystko, jak należy, obrządzi!
Instynktem czuł, że tylko pracą dużą, wysiloną pracą, chatę od parobka, a sieroctwo swoje od ojczyma ochronić może. O stosunku sił swoich do pracy takiej nie myślał wcale.
— Wszystko zmogę! — z tem słowem usypiał na swojej ławie pod ojcowskim kożuchem, a od rana zaraz roboty się chwytał śmiało, zmęczenie twardo znosił, i tylko miarkował, co za praca po wsi idzie, żeby i sam w to trafił.
W ciężką zimową zawieję, między furmankami cią-