Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

ski, choć go proboszcz chwali, dobry na miesiąc, na dwa, a na dłużej to się przykrzy, jak ta niesolona strawa. Od Chrząsta ją też nic nie ograżało. Jego wesołe, śmiejące się oczy, jego twarz okrągła, zażywna, jego małe, rude wąsiki nie czyniły jej bynajmniej wstrętu. Kiedy tamtej niedzieli z Kowalką do karczmy poszła, to choć kulawy, takiego z nią sztajera wywinął, że kobiecinie aż iskry posypały się z oczu. Ale już nadewszystko do roboty dobry. Robota najwięcej jej na myśli stała. Myślała już nawet choć w najem uderzyć, ale o Chrząście kowalka i gadać nie dała, bo już i tak po wsi plotki były, a insze co żyło, to buraki plantowało dworowi.
— Niech tam jeszcze chłopczysko wyciąga się tymczasem, zaś odpocznie sobie! — perswadowała Kowalka kumie, o Stachu myśląc; a wdowa choć wzdychała nad tem, przecież jej się to nie przeciwiło tak bardzo; bo na grosz chytra była, a tu choć i wydać, to nie wiedzieć z czego. O to więc już jej tylko szło, żeby się z tem wszystkiem prędzej uskromić jako, i insze życie zacząć. Ano, nie szło to tak piorunem, jak sobie wdowa życzyła. Stelmach to na jedną, to na drugą niedzielę miał do kuźni przyjść, ale że mu tam zawsze cości w drogę wlazło... Za stary już był na to, żeby się tak ni z tego ni z owego porwać i już. I on też miał rozmysły swoje. Babę pojąć, niby nic. Ale to i świder nowy, na ten przykład, dziesięć razy wpierw obejrzeć warto, nim go się zatarguje. Od targu zaś do kupna, wiadomo, też plac jest, że jeszczeby wozem w cztery konie po nim wykręcić mógł. Baba