tała matka. — Nie słyszałeś to, jakem na ciebie wołała?
Nie odpowiedział, brwi mu się na dźwięk głosu matczynego zbiegły, usta otwarły, po twarzy przeleciało drgnienie.
— Masz tam kartofle w rynce na węglach...
Nie ruszył się z miejsca. Łokcie na kolanach oparł, głowę w ręce wziął i z zaciętością jakąś kołysać się zaczął.
— Cóż nie gadasz? — zapytała żywiej matka. — Zarosła ci gęba, czy co?...
Chłopak westchnął ciężko, ale nie odezwał się słowem.
— Zamówione chłopaczysko! — mruknęła wdowa, ramionami rzuciwszy. — Rozczapierzy się, jak ten latoperz, i siedzi! Nie dość swego frasunku człowiek ma, jeszcze człowiekowi taki chruściel doskurczy... — Otarła ręce, do komina podeszła, i pchnąwszy rynkę stojącą na węglach, odwróciła się wzburzona do Stacha.
— Jesz, czy nie jesz?... — zapytała podniesionym głosem, poczem zaraz fartuch do oczu podniósłszy, wyrzekać zaczęła:
— A że mnie też z tym chłopakiem Bóg skarał!.. A że ja też nieszczęśliwa sierotą się ostała!.. — Pociągała nosem, wycierając oczy i ogarniając resztę ognia popiołem.
Stachowi zaczęły powieki się trząść, kolana mu dygotały jak w febrze. Nie podniósł jeszcze głowy
Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.