Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

wo, — kiej tu porady nijakiej niema! Ludzkie ci się oczy po drogach dziwują, a ty będziesz o poradzie gadał! A ty spojrzyj ino na te swoje ręce... To ty takiemi ręcami chcesz robocie radę dać?
Zaszlochała głośno.
Istotnie, te dwie wychudłe, poczerniałe, głęboko z rękawów wychylone ręce, które się do niej wznosiły błagalnie, były tak cienkie, jakby dwa patyki. Gałąź sucha, co z pnia wierzby sterczy, kość, którą pies ogryzie, nie inaczej wyglądaćby mogła. A przytem były one w tej chwili tak drżące, tak dziecięco wątłe i słabe... Głupiemu ato gadać!
Spojrzała wdowa jednem okiem, spojrzała drugiem okiem na te biedne, ku sobie wyciągnięte ręce, i struchlała. Pierwszy to raz obnażyły one tak przed nią swą nędzę. Natychmiast przejęła ją nieznośna żałość nad sobą. Taka to jej podpora! Taka to jej pomoc! Jednocześnie uderzyła w nią trwoga i zwątpienie. Jak to tam i w polu zrobione takiemi rękoma!.. Matko Najświętsza i święty Antoni, brońcież od wszelakiej szkody! Już jej się wczoraj widziało, że brózdy w kapuście za płytkie; teraz była tego pewną. Świeża fala żałości serce jej zalała.
— Oj! sierota ja, sierota, cięższa od kamienia! Oj! sierota ja i z tym chłopczyskiem razem! Oj! coś ty nalepszego, ociec, zrobił, żeś ty na taki czas pomarł!.. Oj! lepiej mi było pod ziemię i z dzieciakiem iść, niż tego sieroctwa doczekać!.. A czy to ja już za wszystkiemi, czy co, że na mnie taka bieda padła!... A że też ta Bóg przenajświętszy nie wejrzy i mnie