Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

sieroty nie pocieszy, w tej ciężkiej potrzebie... w tym ciężkim żalu!..
Stachowi rozplotły się ręce i obeschły oczy. Przeląkł się płaczu matki, i kolana jej objąwszy, coraz je mocniej ściskał.
— Nie płaczcie, mamo, nie płaczcie!... O laboga mamo, nie płaczcie! Siekajcie mnie, rąbajcie mnie, a nie płaczcie!.. Laboga rety, nie płaczcie!... Laboga rety!...
Wdowa otarła oczy. Późno już było; noc krótka, do roboty rano trza... Kaganek zatknięty w szparę komina dopalał się z trzaskiem. Położyła ciemną rękę na wilgotnych włosach chłopca.
— A wstajże już, sieroto, wstaj. Nie biadaj!... Toć nas ta może Pan Jezus miłosierny nie opuści jeszcze!...
Płacz Stacha ucichał zwolna i przechodził w jakieś głębokie, wstrząsające mizernem ciałem jego łkanie. Ostatnie iskry dogasły w popiele.
— A i jakże ze żniwem? — zagadnął raz prosto z mostu Chrząst, spotkawszy wdowę u studni.
Zamigotały kobiecie oczy, uśmiechnęła się, westchnęła, postawiła wiadro, czoło rękawem otarła, i podparłszy brodę ręką rzekła:
— A i cóż tam żniwo!... Żeby ino pogodę Pan Jezus dał...
— A i chłopak będzie siekł? — pytał wpół natarczywie, wpół szyderczo kulas.
Szczególnej był dziś strojny. Koszula odwinięta szeroko z grubego, ogorzałego karku, spięta była bły-