Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

Pić mu się chciało niezmiernie, parę razy obrócił oczy ku szemrzącej na skraju pólka strudze, ale roboty nie przerwał.
— Nie postawaj!... nie postawaj!... — brzęczały przed nim zwarte szeregi grubej, wzrostem sięgającej go niemal słomy, w które on jak żołnierz szturmujący z kosą swoją szedł.
— Nie postawaj!... nie postawaj!... — wołała za nim schowana w kartoflach przepiórka, którą Zabroźny z żyta swego spłoszył.
Chłopaka ogarnęła gorączka. Żeby choć do gruszy... żeby choć do krzyża... Zaś stanie kosę ostrzyć, to wypocznie sobie.
Z kraja, nad drogą stała grusza polna, a tuż nieopodal krzyż, dobrze już omszały, który tu za karczunków jeszcze, kiedy pólko z pod lasu dobyto, już stał nad dawnym rozstaju. Grusza i w największą ciszę drobnym liściem trzęsła; krzyż i w największe słońce ciemny był i smętny.
Od miejsca, gdzie Stacho siekł, do krzyża i do gruszy niedaleko było; za każdym zamachem kosy odległość ta zmniejszała się widocznie...
— Z pół staja jeszcze! — szepnął świszczącym ze zmęczenia głosem Stach. — Nie będzie jak z pół...
Nie skończył. Stanął przelękły, drżący. Nogi dygotały pod nim, ręce się trzęsły, przed oczyma czarność jakaś powiększała się, i rosła... rosła...
Rosła tak, że ledwie przed sobą widział krzyż i gruszę. Nie bolało go nic, nic, zda się, nie czuł na-