Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

Hultaj chłopak! Licho co przez tyla czasu usiekł — przemówił sam do siebie, a nie widząc ani małego żeńca, ani kosiska, kilka kroków ku miedzy podszedł.
— Śpi hultaj! leży! — zawołał gniewnie, dojrzawszy wyciągnięte, czerniące się zdala bucięta. — Choroba z taką robotą! Na takie żyto!...
Wyjął fajeczkę z zębów, którą sobie na odchodnem był zaćmił, a złożywszy ręce przy ustach, nabrał tchu z głębia i huknął:
— Chłopak!.... A wstawaj, leniu!... Chłopak!...
Ale mały żeniec leżał nieporuszony. Odwrócił się tedy stary gniewnie, a pykając z krótkiej fajeczki. mruczał.
— Kosiarz, psia noga!... Dałbym ja ci kosę!... Takie żyto!...
Odchodził, a obracał się jeszcze.
— Choroba, jak to leży! jak to śpika rżnie!... A bodajżeś zalśnął i z robotą taką!... Dałbym ja ci spanie!
Podniósł pięść kościstą i pogroził nią w stronę pólka.
Uszedł kilka kroków, znowu się odwrócił i patrzył.
— Śpi hultaj!... Żeby go!...
Nie mógł wytrzymać, znów ręce do ust przyłożył i huknął raz jeszcze: