Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chłopak!... A nie wstaniesz ty dzisiaj!... He!...
Ale mały żeniec zdawał się nie słyszeć wcale.
— Na nic zardzawi kosę na rosie! — pomyślał Domin, przystanął, okiem błysnął, i nagle się na pólko Szafarzowej wielkim krokiem puścił. Nie mógł znieść marnowania czy ludzkiej pracy, czy Bożego daru.
Ale przyszedłszy do miejsca, gdzie Stacho rozciągnięty obok kosy leżał, przeląkł się stary i fajkę z zębów puścił.
Chłopak, choć jeszcze resztką duszy dychał, wyglądał jakby umarły. Oczy miał zamknięte, głęboko w dołach schowane, usta i powieki sine, twarz żółtą, jak gromniczne woski. Wzdłuż rękawa starej, niedobielonej koszuli, na który mu głowa padła, sączyła się z ust cienkiem pasmem krew jasna, pienista.
Potrząsnął chłopcem stary — nic. Krew tylko zapieniła się mocniej i żywiej biedz poczęła, ale Stacho oczu nie otworzył. Pokiwał głową Domin, a że sam wielkiej mocy nie miał, po wózik do wsi zawrócił; wpierw wszakże kosę podniósł, sukmaną otarł i kosiskiem w ziemię wetknął.
Pole, przez które teraz szedł, podobne było do pobojowiska. Owa luza, która tu o świcie zachodziła flankiem, rozpierzchła się po stronach, zostawiwszy całe szeregi martwo leżących pokosów. Wrzawa i szczęk całodziennego boju ucichły; powietrz parne od przyśpieszonych oddechów, ochłodło; stło-