Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

Ręce jej opadły, otwarły się usta.
— Żeby tak Antek!.. — odezwała sie wpółgłośnym szeptem — Żeby tak teraz Antek... Jezu miłosierny!..
Rozszerzyły się jej źrenice, zęby szczękać zaczęły, cała twarz zachodziła wielkim, nieprzytomnym strachem. Kwilenie tymczasem cichło, poczem zupełnie ustało.
Wyciągnęła wtedy Krysta ręce przed siebie, załamała je gwałtownym ruchem, nad głowę rzuciła, i z głuchym jękiem na poduszki padła.
Nastała cisza.
Zmierzch już był zupełny, kiedy pod okienkiem zaczłapały drobne, spieszące się kroki. Ktoś szedł, potykajac się, mrucząc i szukając drogi,
Pierwszy pies poczuł, że to idzie gospodyni, i podebrawszy ogon pod siebie, cichaczem do drzwi zmierzał.
Jakoż wchodząca do izby stara Karbowiaczka natknęła się na niego w samym progu.
— Wszelki duch!.. A pójdziesz! A do budy leżeć!... A któż to też psa między garnki puścił?... O mały figiel, że mnie z nóg, choroba, nie zwalił! — Śpisz córuś? — Nie czekając odpowiedzi, pod okno szła, kierując się mdławą sinością szybek, i składała na ławce przyniesione z miasteczka zapasy.
Wtem kot zbudzony zeskoczył z zapiecka i otarł się o nią, miaucząc z cicha.
— A psik! — krzyknęła stara. — Ciebie tu jeszcze nie było! Ty mi tu jeszcze pod nogi leź!..