Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

Zwróciła się teraz do komina, trącając po drodze szafliki i zydle.
— W kominie czarno, w izbie czarno, łaska Boska będzie, jeśli ja tu w tej ćmie nie rozbiję czego! Śpisz Krysta?
Przykucnęła przed kominem i silnie dmuchać zaczęła, zakasłując się i mrucząc naprzemian.
Błysnął ogień pod popiołem tlejący, rzucona na niego garść chrustu zajęła się z trzaskiem, a żywy płomień oświecił zaschłą, pomarszczoną, energiczną twarz starej Karbowiaczki i rzęsiste na jej szyi krezy i paciorki.
Na blask ten nagły otworzyła Krysta zamknięte dotąd oczy.
— Pić! — przemówiła cichym, słabym głosem.
Matka już była przy niej, już jej podawała blaszany półkwaterek z wodą.
— Pij z Panem Jezusem, córuchno, pij! Będziesz chciała, to ci i harbaty zgotuję...
Przychyliła się nad łóżkiem, do związanej poduszczyny sięgając.
— Cóż, chłopak, śpi? Nie krzyczał? Chwałaż Panu Bogu, niechaj śpi na zdrowie! Kajż Paweł? Drwa rąbie? Do miasteczka będzie musiał jeszcze po mąkę przed nocą...
Mówiła sama do siebie, krzątając się po izbie, pytając i odpowiadając razem.
Zapaliła lampkę, na okapie komina stojącą, przyłożyła drew na ogień, miski i garnki w cebrzyk do mycia wstawiła, odwróciła do góry dnem suszącą