Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

Toć Kacpra Małgośki Kowalczanki razem pognali, a co ten już wypisał!... Daleko, daleko! Jużci prawda je, że daleko! Ale i z dalekości pismo przyjdzie, choć-by też z największej; urzędy od tego są, różne sposoby! Przez morze przepławią, a doszlą. Nie mógłby sam, a toby choć przez ludzi orędował. Toć we wsi o wszystkich, co poszli, wiadomo, jak i co, a o nim, chudziaku, ani słychu... Kamień w wodę!..
Westchnęła, a po chwili mówiła dalej:
— Antek... Antek!... A cóż ci ta już Antek poradzi teraz, niebogo, choćby i żył, na to mówiąc?.. A toby i gorzej wypaść mogło!.. Ale nie żyje, nie! Jak amen w pacierzu, nie żyje! Jeszcze mi się onegdaj, chudziak, śnił, że sól owcom dawał. Sól siwą taką, że to jak ten popiół w kominie. To nacóż-by to, jak nie na śmierć? Wiadoma rzecz, że sól na śmierć pokazuje... Ty sobie Antka, córko, jak możesz, tak wybijaj z głowy. Już on się, chudziak, nie wróci do ciebie, nie!..
Podniosła fartuch i ocierała zwolna stare oczy; Krysta płakała gorzko. Ogromna fala bólu zalewała jej piersi, podnosząc się, opadając i podnosząc znowu. Szczupłe jej ramiona drżały, zacisnęły się palce rąk załamanych i na pościeli leżących, z pod przymkniętych powiek łzy padały bujne, gorące.
Chwilę trwała cisza. Osunęły się głownie w kominie i poczęły ugasać, trzeszcząc. Nierówne migające blaski chodziły po sprzętach, po ścianach, włócząc za sobą dziwaczne i ruchome cienie.