Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

robka, to na żerdź zatkniętą w belkę, na której wisiała odzież.
— Krysta!... — odezwała się, pomilczawszy. — A słysz ino, Krysta! Kiedy już tak na to przyszło, to Panu Jezusowi ochfiarować i niechby ta Paweł Antków kożuch brał.?.
Mówiła głosem niepewnym, jak gdyby probując i szukając drogi.
— Ale Krysta porwała się z poduszek i klasnęła w ręce.
— Laboga! Laboga! — krzyknęła gwałtowniej jeszcze, niż przedtem. — Tera znów kożuch!... Tera znów Antków kożuch!... Laboga!...
Starą gniew brał.
— A nie bądź głupia, i nie wrzeszcz, kiej cię nikt ze skóry nie drze! Głupia! Nie wiesz to, że Paweł cały rok o pieniądze nie wołał?... Że kożucha nie ma?...
— To mógł wołać! To czemu nie wołał? Ja tam jego niewołania nie chcę! Niech idzie do półskrzynka Niech pieniądze za wieprzka bierze!... Niech moje korale poprzeda! A Antkowego kożucha nie dam! Nie dam!
Szarpnęła z szyi sznur grubych korali, które się po łóżku i po izbie rozsuły.
Karbowiaczka załamała ręce.
— A cóż ty, córko, najlepszego robisz? A ciebie co znów podleciało?... A toć Antek i tak już tego kożucha nie pożyje! A toć mu i tak nic po nim!...