Spuściła głowę, niepewna jak się zdecydować. Gruba rysa na czole pogłębiła się jeszcze.
Ja myślę, że lepiej do nas. Jakoś panna Florentyna mizernie wygląda. Każę zrobić dobry rosół, posilny...
— Ja to wiem, wiem! — rzekła trzęsąc głową. — Tylko... takbym właśnie teraz jakoś nie chciała... Dopiero co się tu sprowadziłam z Lipowej...
— Jakto z Lipowej? Wszak panna Florentyna mieszkała, zdaje się, na Złotej?
— O, to już dawno, proszę pani, dawno! To jeszcze w tamtym kwartale! A jakże, na Złotej. Tam było ciepło!... W pralni palili cały dzień, aż przez ścianę buchało. Bardzo tam dobrze było... Wszędzie blisko. Cóż kiedy nie mogłam!
Nagle podniosła głowę.
— To już tak zrobię. Powiem w domu, że lekcye na mieście mam, i przyjdę. Dobrze, proszę pani? Zawsze porządniej niż szycie...
— Dobrze, jeśli pannie Florentynie na tem zależy...
— Bardzo, bardzo mi zależy, proszę pani! Co ma kto wiedzieć!...
— No, to może panna Florentyna zaraz ze mną pójdzie? Obejrzymy, jaka to tam robota. Obiad też niedługo podadzą...
Zamigotała parę razy pociemniałemi powiekami i westchnęła zcicha.
— Dobrze, proszę pani. Pójdę... Dziękuję!...
Podniosła głowę, zwróciła ją przez ramię za sie-
Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.