— E... nie!... Czekaj lepiej!... Pójdziema razem!
— Za półpacierz wrócę! Wolniuśko se idź! Ja w mig skoczę.
Odwróciła się i zaczęła śpiesznie iść.
— Czekaj Krzysia!... Toć czekaj!... — wołał Antek.
Ale nie czekała. Szła prędzej coraz. Z pół stajania już uszła, kiedy on jeszcze w miejscu stał i nogę rozcierał.
A wtem się biegiem wróciła i na szyję mu padła.
— To mnie miłujesz, Jantochna?
Chciał coś rzec, ale mu usta gorące do ust przycisnęła i przez chwilę na piersi mu zawisła.
Był jakiś jęk w tej pieszczocie, jakiś gwałt śmiertelny.
Antek, rozpromieniony, śmiał się.
— A taki wróciłaś do mnie!..
Oderwała się od niego przemocą.
— To idźże teraz pomaluśku, — mówiła, — a we drzwi patrz, bo ja tyle, że wpadnę, matce powiem, i zara się wrócę... Jeszcze do tej wierzby nie dojdziesz, jak ja się wrócę, Jantochna!
Biegła już. Ostatnie słowa rozpłynęły się w powietrzu mglistem.
∗ ∗
∗ |