Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

Siedział na ławie za stołem Paweł w nowym kożuchu, w zesuniętej na tył głowy czapie, i pieniądze, wzięte na jarmarku za dwa wolce liczył. Przy nim siedziała stara Karbowiaczka, w odświętnych szatach, w rzęsistych krezach i paciorkach. Łokcie podparła na stole, brodę na rękach, i na pieniądze liczone patrzyła, trochę zaprószonemi poczęstunkiem u Szymsiowej oczyma.
W kącie, przy kominie, kołysała «Głucha» dziecko, wyjadając łakomie z garnczka pozostałą od obiadu polewkę.
W tem drzwi się otwarły cicho i wbiegła Krysta.
Wbiegła, po izbie spojrzała i u łóżka stanęła.
Liczący głośno parobek zająknął się i urwał.
Stara odwróciła głowę.
— Krysta! — odezwała się trochę mętnym głosem. — A ty gdzie tyle czasu była?
Nie odpowiedziała. Usta miała zacięte, twarz zbielałą, oczy rozszerzone, jak dwie czarne plamy. Zrzuciła chustkę, zrzuciła fartuch, cisnęła na poduszki szmatkę z pieniędzmi, spojrzała na matkę, na dziecko, szkaplerz z szyi zerwała i drugiemi drzwiami wypadła z izby.
— Co to?.. Co to się stało? — spytała Karbowiaczka, gdy ją wiatr, z otwartych na przestrzał drzwi, nagłem zimnem obwiał.
Parobek wytrzeszczył oczy; pieniądz, który w ręku trzymał, potoczył się z brzękiem po stole.
Krysta biegła. Do rzeki biegła, jak błysk nagły,