Strona:Maria Konopnicka - Nowele (1897).djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

mi na płoty, jak bagnetami, to machały, broniąc się i atakując, jak szpadą, to ciskały, jak oszczepem, wszystko podług swego czasu, bo każdy dzień miał inne prawidła.
Nieprzypuszczone do «Instrukcyi» Niemczaki, stały tymczasem zdaleka, miłosiernie patrząc i zazdroszcząc w duchu.
Starszy szczególniej, aż rumieńców dostawał na delikatnej twarzyczce, z taką pożądliwością na ćwiczenia patrzył.
Widziała to gospodyni i żal jej było dzieci.
— A czemuż to wuj Niemczaków nie weźmie do mustry? — rzecze raz i drugi.
— A im to na co? — odburknął stary pan gniewnie. A pomiarkowawszy się, dodał:
— Za słabi są na taką «Instrukcyę». Ręce jak patyki, nogi jak trzcinki, jeszczeby się to połamało do dyaska.
O tych rękach jak patykach i nogach jak trzcinkach, mówiło się — ot, aby mówić. Chłopaczki bowiem, harcując przez parę miesięcy po łąkach i polach, ogorzały, wzmocniały, zjędrniały nad podziw. Niechętne tylko oczy dziada nie chciały widzieć tego.
Nie o to mu też w gruncie rzeczy szło.
— Co w takich Niemczakach może być męzkiego, rycerskiego, dziarskiego, szlacheckiego, obywatelskiego, coby rozwijać warto? Z łokcia to wyrosło i do łokcia pójdzie — ot co!
Tak sobie rozumował pan stary. Właściwie to i nie